10 dzień samotności, 7 tydzień wyprawy

MAria Garus nad jeziorem

Przedwczoraj mialam cudowny nocleg nad Lakeview campground. Promienie zachodzacego slonca skapaly mnie cala i zasypialam tuz przy linii brzegowej jeziora. Srednio wygodnie bylo, bo namiot rozbilam na skosie, ale czego sie nie robi zeby z rana miec takie widoki… Niestety, to co dobre szybko sie konczy. Mam pierwszy powazny kryzys. Kilometry ciezko ida. Wieje mi ciagle w twarz, wzgorze ciagnie sie za wzgorzem i niby nie jest stromo, ale wciaz musze cisnac pod gorke. Mysli nie moga uciszyc sie w glowie. Czasem mam klopoty ze snem. Odczuwam juz duze zmeczenie. Forma spada i wiem, ze chyba powinnam troche odpoczac, ale winter is coming, a ja nie chce utknac tu na zime. Zmiane pogody da sie juz odczuc. Trawa i liscie zolkna, przelatuja juz pierwsze duze klucze ptakow.. Zmiane odczulam takze na sobie. Jezdzilam wczoraj i dzisiaj w lodowatym deszczu ubrana w czapke i zimowe rekawiczki. Z koniecznosci nocleg wiec mialam na podlodze publicznej umywalni w Visitor Center przed granica. Ps. Pawel, dzieki za ochraniacze na buty!!! Bez nich bym chyba zamarzla. Moj organizm wola tez o zmiane diety. Codzienne sniadania to podgrzany ryz z granola, ziarna slonecznika, dyni oraz suszone i kandyzowane owoce z miodem lub ksyliotolem. Obiadokolacja to dla odmiany znowu ryz z jakas puszka lub suszone, liofilizowane zarcie. Zygam juz ryzem. Ale wiem, ze dzieki niemu mam sile pedalowac dalej z 2 przerwami na przegryzki: 1 na obrzydliwy proteinowy batonik (to byl zly wybor w wallmarcie) i 2 na tortille z nutella i maslem migdaliwym (wierzcie mi, ale po miesiacu, juz prawie zwracalam maslo orzechowe z serem). Bez protestowania przyjmuje wszelkie darowizny od dobrych ludzi na trasie. Banany, jablka, orzechy. Na skraju lasu szukam jagod, malin, porzeczek. Zjadam nawet owoce dzikiej rozy, ktorych tu dostatek. Cieszy mnie kazda odmiana mojej diety. Marze jednak skrycie o ruskich pierogach mamy lub gulaszu wolowym z kasza. Ale nie ma lekko… W deszczu minelam dzisiaj granice USA-Kanada. Tak sie ciesze, choc brakowac mi bedzie interioru Alaski. Pierwszy etap mojej podrozy juz za mna. Vancouver, czekaj na mnie. Przybywam!!! 😊 Zimno mi, jestem przemoknieta i troche samotna, ale nie zamienilabym tego na cieple biuro nawet za milion dolcow. Jeszcze nie teraz. Pozdrowienia dla wszystkich z Kanady!!!!

Skomentuj ten wpis